Wszyscy chcemy być ciągle czymś zajęci… – człowiek jako robocza mrówka nie sprawdza się.

Jak być zajętym, ale się nie wykończyć?
Co roku to robimy – wielkie plany. W tym roku dam z siebie więcej, więcej zobaczę, przeżyję, zdobędę… Nieustannie usiłujemy pokonać swoje ograniczenia, popchnąć swoje limity dalej. Nikt z nas nie chce uwierzyć, że nie da się wyciągnąć z siebie więcej niż 100%. Tym bardziej nikt nie pomyślał, że 100% to tak dużo, ile nikt nie powinien z siebie dawać na co dzień… A może by tak znaleźć czas na odpoczynek?

Dlaczego chcemy wciąż więcej?

Człowiek czuje potrzebę rozwoju na różnych polach. To zupełnie normalne, kiedy na początku roku szkolnego lub akademickiego siadamy przy biurku, otwieramy starannie wypełniony kalendarz z rozpiską codziennych zajęć. Przed szkołą bieganie, w szkole 100%, po szkole dalej się uczyć w autobusie, zajęcia dodatkowe, brzuszki, nauka chińskiego i przeczytać podręcznik od historii na przód, żeby wiedzieć co będzie na kolejnych lekcjach…

Chcemy być najlepsi – lepsi od innych. A co ważniejsze, chcemy być przygotowani na to, co przyniesie kolejny dzień. Wiadomo, że czujemy się bezpieczni, kiedy mamy plan na to, co będziemy robić w biurze – mamy długo poprawianą prezentację na konferencję, przygotowaliśmy się do kartkówki. Wiele osób nie czuje się dobrze, ze świadomością, że zmarnowało czas, np. na siedzenie w łóżku przez cały dzień. Chcemy spędzać cały czas produktywnie, co wynika po części z podświadomej wiedzy o przemijaniu czasu, który mamy na te niesamowite rzeczy, które chcemy zrobić w życiu. W końcu wszyscy na około mówią, że trzeba żyć tak, żeby nie zmarnować ani minuty.

Sztuka leniuchowania…

Zdrowe nicnierobienie, czas na odpoczynek – psychologowie zgadzają się, że jest to sztuka trudna – najpierw trzeba zmienić sposób myślenia i przestać przejmować się opiniami innych. Presja, aby stale się rozwijać, robić nowe rzeczy lub doskonalić posiadane już zdolności jest wielka. Jak wykorzystać leczniczą dla naszej duszy moc lenistwa?

W dzisiejszych czasach „robić nic” brzmi niemal jak zbrodnia. Świat oferuje tyle ciekawych sposobów, na które można spędzać czas. A ja tam lubię raz na jakiś czas usiąść przed kominkiem z gorącym kakao albo grzanym winem i po prostu spędzić czas na patrzeniu w okno i grzaniu się. Lubię, kiedy moje myśli płyną swobodnie, a ten czas w dziwny sposób nie zdaje się stracony.”.

Gdzie tak pędzisz?

Cały czas mówimy sobie, że musimy się zajmować czymś ważnym. Czujemy się zestresowani. Zwykle źródła tego stresu poszukujemy gdzieś na zewnątrz: „szef mnie stresuje”, „przez trudny projekt jestem nerwowy”, „dzieci zaszły mi za skórę”. Tymczasem duże ilości stresu to nagromadzone w nas obawy wynikające z naszego sposobu interpretowania zjawisk, sposobu myślenia. Jedną z przyczyn napięcia, które odczuwamy na co dzień, jest fakt, że nie potrafimy oddać się „nicnierobieniu”.

Trafną recenzję książki Denisa Grozdanovitcha („Trudna sztuka (prawie) nic nierobienia”) napisała już w 2013 roku Martyna Raduchowska, zwracając czytelnikom uwagę na to, że stały pęd za sprawami, które nie przynoszą nam przyjemności, ale „MUSZĄ” być zrobione, odczłowiecza nas. Przytacza dwa eksperymenty społeczne. Pośpiech i bycie „idealnym” na siłę nie służy ludzkości. Bycie idealnym nie leży w zasadzie w ludzkiej naturze.

„Bo najłatwiej to usiąść i nic nie robić!”

Komentarz ten głosi niejeden, ale w gruncie rzeczy to wcale nie jest takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. Chcemy co prawda odpocząć, uciec od wszystkiego i wszystkich na bezludną wyspę, ale nie potrafimy dostrzec, że niektóre „stresy” są w naszej głowie. Poza tym przyzwyczailiśmy się już biec bez wytchnienia. Biegniemy za rzeczami, które są dla nas ważne. Nie stresowalibyśmy się nimi, gdyby nie były ważne. Jesteśmy przekonani, że jedynym sposobem na ucieczkę od stresu, jest ucieczka od tych spraw, które go powodują, a tak naprawdę, chodzi o to, żeby pozwolić opaść stresowi relaksując się.

Nasze ciało jest świetnym przewodnikiem, którego rzadko słuchamy. Jeszcze jeden energetyk, kawa, jeszcze chwilę popracuję, jeszcze tylko 15 minut dłużej poćwiczę – ciało mówi „leż i śpij”, a my odpowiadamy „jeszcze tylko 5 minut”. A czasami nie mamy siły nawet na minutę więcej, nie możemy się skupić, wziąć w garść. Może to oznaczać, ze właśnie dotarliśmy do swojej granicy.

Człowieka bardzo męczy nieustanny pęd. Na długą metę bardzo trudno jest wytrzymać niezwykle intensywny tryb życia i zaczyna szarpać za nasze nerwy. Co jakiś czas zmęczenie nie pozwala nam utrzymać tempa i zrealizować wszystkich swoich planów, a może prowadzić nawet do wypalenia zawodowego albo zarzucenia swoich pasji. Denerwujemy się wtedy. Znowu nie nadążamy. Próbujemy nadrabiać każdego dnia to, czego nie udało nam się zrobić dnia poprzedniego. A może warto znaleźć czas, na zwolnienie kroku?