Dziecko wychowane w dwóch domach

 Rozwód rodziców jest bardzo przykrym doświadczeniem dla ich wspólnych dzieci. Niezależnie od przyczyny rozpadu związku oraz nastrojów między byłymi małżonkami, zmiana ta wywołuje ogromny dyskomfort u ich pociech. Można powiedzieć, że ich życie przewraca się do góry nogami i od tej chwili nie jest już takie, jak przedtem. Dzieje się tak choćby dlatego, że jedno z rodziców wyprowadza się ze wspólnego domu i jest widywane wyłącznie podczas rzadkich wizyt. Czasami niedawni partnerzy umawiają się też na opiekę współdzieloną. Co to oznacza? Jaki wpływ na dziecko ma taki układ?

 

Bardzo często mówi się o tym, jak bardzo szkodliwe i bolesne jest dla dziecka doświadczenie rozwodu rodziców. Widok opiekunów kłócących się ze sobą i krytycznie wyrażających się o sobie nawzajem, a także rozłąka z jednym z nich należą do niezwykle trudnych przeżyć. Latorośl często wplątywana jest w zatargi pomiędzy dorosłymi, traktowana jak mediator lub przeciwnie – zmuszana do zajmowania stron w konflikcie. Do tego dochodzi tęsknota za rodzicem, który już nie mieszka z resztą rodziny (najczęściej ojcem). Podkreśla się, jak ważna jest codzienna obecność w kształtowaniu oraz podtrzymywaniu więzi rodzinnych oraz to, że każde z rodziców powinno mieć mniej więcej podobny wpływ na wychowywanie dziecka i wartości, jakie są mu przekazywane. Z tego powodu „weekendowe” rodzicielstwo traktowane jest jak gorsze i mniej istotne dla ogólnego rozwoju malucha.

Odpowiedzią na powyższe obawy stała się opieka naprzemienna. Pomysł ten przywędrował do nas z Ameryki, w której „joint custody” jest możliwa od lat 80-tych. Jej sednem jest uniknięcie przyznania opieki nad dzieckiem wyłącznie jednemu z rodziców. W przypadku opieki naprzemiennej dziecko dzieli swoje życie na dwa domy, np. tydzień mieszka u mamy, a tydzień u taty. U każdego z rodziców ma swój pokój, swoje rzeczy i ustalony porządek. Przynajmniej w teorii każde z tych mieszkań jest jego domem w takim samym stopniu.

Nie da się ukryć, że dawny układ, w którym dziecko na stałe mieszkało z jednym z rodziców, a drugie jedynie odwiedzało, nie do końca przystaje do naszych czasów. Kiedy kobiety nie pracowały zawodowo i na co dzień zajmowały się domem i rodziną, naturalne wydawało się, że również po rozwodzie opieka nad dziećmi powinna przypaść właśnie im. Dzisiaj każde z rodziców ma swoje obowiązki zawodowe oraz inne aktywności, a sprawowanie pieczy nad potomstwem jest ich wspólnym zadaniem. Nic więc dziwnego, że również po rozstaniu starają się dzielić obowiązkami w jak najbardziej sprawiedliwy sposób.

Współdzielona opieka w założeniu ma być również korzystniejsza dla dzieci. Badania pokazały, że funkcjonują one znacznie lepiej, jeśli w ich życiu są obecni oboje rodzice. Im bardziej angażuje się każde z nich, tym lepiej. W teorii taki układ zapobiega dramatycznej zmianie, jaką było wyprowadzenie się z domu jednego z opiekunów i spotykanie się z nim jedynie podczas ustalonych wizyt. Siłą rzeczy taki rodzic (często ojciec) oddalał się od latorośli, przestawał być na bieżąco z tym, co dzieje się w jej życiu, a ich wzajemna więź ulegała osłabieniu. Dziecko było znacznie bardziej związane z drugim (zwykle mamą), który opiekował się nim na co dzień i uczestniczył w większej części jego życia.

Niestety, w praktyce ten system daleki jest od ideału. Pierwszym i największym minusem jest brak stabilizacji: dziecko nie ma zapewnionej ciągłości metod wychowawczych, stałości miejsca oraz stosowanych zasad. Rodzice często rozmijają się w zakresie oczekiwań wobec dziecka oraz wpajanych mu wartości. Np. jedno z nich uczy latorośl szacunku do starszych lub bezwzględnie wymaga witania się z sąsiadami, a drugie nie tylko nie wpaja tego dziecku, ale również samo tego nie robi. Jedno wypowiada się w sposób liberalny, drugie ma poglądy konserwatywne. W jednym domu dziecko musi zmywać naczynia od razu po obiedzie, w drugim czeka się, aż zlew zostanie zapełniony. W takim środowisku trudno jest wypracować sobie jeden sposób myślenia, przeżywania i postępowania. Dziecko nie ma poczucia stabilizacji, nie wie, który model domu i rodziny bardziej mu odpowiada oraz mylą mu się zasady, jakich musi przestrzegać w każdym z miejsc.

Oczywiście, wiele zależy od samych rodziców. Choć życie „na dwa domy” nigdy nie jest idealną sytuacją, może stać się łatwiejsze, jeśli opiekunowie wspólnie ustalą zasady postępowania i będą się ich trzymali. Dla dobra pociechy warto określić obowiązki, które będzie miała w każdym z domów (powinny być zbliżone, a najlepiej takie same) oraz wartości, w jakich będzie wychowywana.

System amerykański zakłada, że w takiej sytuacji rodzina powinna posiadać jeszcze jedno, wspólne mieszkanie, w którym będą znajdowały się wszystkie rzeczy dzieci. Dzięki temu najmłodsi członkowie rodziny mogą uniknąć kłopotliwego przenoszenia się co jakiś czas – robią to za nich dorośli. Niestety, w polskich warunkach bardzo niewiele osób stać na takie ułatwienie. Dlatego trzeba zrobić wszystko, by pomimo przemieszczania się pomiędzy dwoma mieszkaniami, dziecko miało jak najwięcej stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa.