„Pomocne” porady – jak z nich korzystać i jak nie ulegać manipulacjom.

Porady, jako bariera w komunikacji

Człowiek zawsze ma radę na wszystko – potrafimy podawać na złotej tacy gotowe rozwiązania na wszystkie problemy świata innych ludzi, nawet gdy chodzi o dziedzinę, w której nie do końca jesteśmy specjalistami. Dawanie rad sprawia, że nasze samopoczucie się polepsza. Jesteśmy tymi, którzy sugerują konkretne rozwiązanie, czujemy się kompetentni, to my trzymamy byka za rogi, nie odwrotnie. Udzielając rady, rozprzestrzeniamy swoje poglądy, wartości, swoje pomysły na świat i rzeczywistość, w której centrum stawiamy swoją osobę.

Komunikuj swoje potrzeby

Z pewnością każdy kiedyś otrzymał serię pomocnych rad w odpowiedzi na zwierzenie się ze swoich obaw lub narzekanie. Rzecz w tym…, że nie zawsze oczekujemy „złotych rad”. Czasami chcemy, żeby ktoś po prostu nas przytulił albo pozłorzeczył z nami. Czy stajemy się przez to toksyczni? Nie. Każdy ma czasami gorszy dzień i chce ponarzekać, a nie szukać rozwiązań problemów. Pamiętajmy jednak, że nasi rozmówcy nie siedzą w naszej głowie i nie zawsze muszą bezbłędnie odczytywać nasz nastrój i potrzeby. Jeżeli nie chcemy otrzymać żadnej rady, najlepiej powiedzieć to wprost.

Jak się radzić, to eksperta

Przede wszystkim trzeba postawić sobie pytanie, czy uważam, że potrzebna mi porada danej osoby. Ludzie z automatu zaczynają sypać z rękawa złotymi radami, kiedy dzielimy się z nimi naszymi problemami. Chęć wpływania na świat jest naturalna. Warto się jednak zastanowić, w jakich kwestiach konieczne jest wsparcie. Czy naprawdę chcemy, żeby nasza koleżanka podejmowała za nas decyzję w sprawie naszego związku? Czy ma do tego wystarczającą wiedzę o Tobie, partnerze i Waszych uczuciach?

Są sfery, w jakich potrzebujemy merytorycznego wsparcia eksperta, bo człowiek niestety nie może znać się na wszystkim. Właśnie dlatego wierzymy lekarzowi, prawnikowi, architektowi w sytuacjach, kiedy nie posiadamy odpowiednich kompetencji.

Specjalizowanie się jednostek w społeczeństwie

W grupie wytwarza się naturalnie jakaś hierarchia, a różne jednostki wykonują pewnie narzucone lub równie naturalnie przyjęte zadania. Każdy w „stadzie” ma pewną rolę do spełnienia i doskonali się, aby móc wykonywać ją lepiej. To aż dziwne, że współczesny człowiek rzadko zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest tak samodzielny, jak przeważnie myśli. Na wczesnych etapach swojego rozwoju ludzie naśladowali siebie i uczyli się od siebie, aby działać na sukces grupy, w której funkcjonowali i bez której nie mogliby przetrwać. Dziś człowiek skupiony jest na swoim indywidualnym sukcesie.

Czy takie zachowanie jest wbrew naszej naturze? Współpraca przestała być mocną stroną ludzi już jakiś czas temu. Można się zastanawiać nad konsekwencjami tej zmiany dla jednostki, ale trzeba zauważyć, że istnieją sfery życia, które wymagają współpracy i sytuacje, w których człowiek musi wznieść się ponad swoje indywidualne dobro i zapracować na dobrobyt ogółu, żeby pośrednio zabezpieczyć także własny interes.

Przepis na sukces

Człowiek podświadomie szuka recepty na szczęście. Takiej „dla każdego”, bo jeżeli wszyscy stają się dzięki niej szczęśliwi, to znaczy, że ja też mogę. Dzięki tej potrzebie sukces zyskują influencerzy, youtuberzy, internetowi „specjaliści”. Są dla ludzi wzorem sukcesu. W końcu ona ma, więc ona na pewno wie – posiadła jakąś uniwersalną wiedzę na temat tego, jak być kobietą sukcesu. I zaczynamy naśladować – kupować to, co oni polecają, robić to, co oni robią.

I jak grzyby po deszczu wyrastają „profesjonalni” youtuberzy, blogerzy, instagramowe modelki – wszyscy urzeczeni historią o przyjemnym i szybkim zbijaniu milionów… Nie oszukujmy się, pewien odsetek ludzi w sieci realizuje swoje pasje, inni lubią przeglądać materiały innych, pokazywać swoje, próbują zrobić biznes. Trzeba zauważyć, że te osoby, które wynosimy na piedestał, bo mają super życie w social media, w rzeczywistości nie zawsze są tak szczęśliwi, jak na zdjęciach. Słuchamy rad nie tych, którzy się na czymś znają, tylko tych, którzy potrafią coś dobrze zareklamować.

Uczeń – nauczyciel

Psychologowie zwracają uwagę na to, że między osobą dającą poradę a przyjmującą ją wytwarza się pewnego rodzaju relacja, w której panuje określona hierarchia. Osoba radząca staje się tą ważniejszą, „wiedzącą”, bardziej doświadczoną, a druga jest podległa, gdyż przyznaje się do niewiedzy, uznaje siebie za niekompetentną.

Doradzając, zajmujemy wyższą pozycję, niż ten, komu udzielamy porady. Podczas tej wymiany myśli i poglądów zaczynamy czuć, że mamy wyższe kompetencje, niż w rzeczywistości mamy, a jeżeli ktoś postąpi zgodnie z naszą sugestią, to poczucie się umacnia. To jest często nieświadomy lub częściowo nieuświadomiony proces – wpływamy na czyjąś decyzję, żeby poczuć się lepiej, żeby kreować świat zgodnie z naszymi potrzebami. Kiedy mówimy o takim uświadomionym zachowaniu, nazywamy to po prostu manipulacją.

Czyli doradzanie jest złe?

No właśnie niekoniecznie, bo życie polega na realizowaniu swoich potrzeb, podejmowaniu prób ukształtowania świata i rzeczywistości dookoła nas tak, abyśmy byli szczęśliwi. Doradzanie w istocie może umacniać relacje z innymi ludźmi. Badania wykazały, że pomaganie innym i poprawianie jakości ich życia może podnosić nasz własny poziom szczęścia.

Co więcej, możemy być o radę poproszeni – umacnia to lub nawet poprawia nasze poczucie własnej wartości, bo otrzymujemy dowód na to, że ktoś darzy nas zaufaniem, że dla kogoś istotna jest nasza opinia. Często prosimy też o wsparcie w podjęciu jakieś decyzji, żeby móc podzielić „odpowiedzialność” między inne osoby. Muszę o czymś zadecydować, ale nie jestem pewny, jak się zachować w danej sytuacji, pytam więc koleżankę z zespołu w pracy lub przyjaciółkę. Wówczas, nawet jeżeli pomysł okazał się nietrafiony i muszę ponieść jakieś konsekwencje sam, to i tak w jakiś stopniu czuję się lepiej, bo mogę sobie powiedzieć, że nie tylko ja sądziłem, że to rozwiązanie będzie dobre. Oboje tak myśleliśmy…

Rada „rozkaz”

W niektórych społeczeństwach potrzeba działania na dobro ogółu nie jest tak ważna, jak szczęście jednostki, ale są także takie wspólnoty, w których nacisk na „zaliczenie” jakichś etapów w życiu jest bardzo silny. Może i Tobie zdarzyło się zbywać „dobre” rady w stylu „naprawdę powinniście już wziąć ślub” albo „dlaczego pracujesz? Twój chłopak tak dobrze zarabia, powinnaś mu powiedzieć, że powinien Cię utrzymywać”.

Często znosimy te porady, bo to jest cena przynależenia do grupy, a niekiedy nawet wprowadzamy je w życie, bo czujemy, że tego się od na oczekuje. I czasami przez to przestajemy być sobą, ulegamy namowom, robimy to, czego normalnie nigdy byśmy nie zrobili i prosimy o to, na czym nam nie zależy, tylko dlatego, że inni tego potrzebują – dzieci rodziców, którzy osiągnęli sukces, zostają prawnikami, „bo to jedyny właściwy sposób na sukces”, młodzi ludzie biorą ślub, „bo tak trzeba”, artyści i sportowcy rezygnują ze swoich marzeń, bo to niepoważne. Tylko dlatego, że ktoś dał im dobrą radę… Robią to wszyscy, a my ich słuchamy, bo potem winą za swoje niepowodzenie można obarczyć też tych, którzy woleli nam doradzić ścieżkę po linii mniejszego oporu…

…ponieważ tak jest łatwiej.